MA-MA, dwie sylaby, proste słowo... Najczęściej jedno z pierwszych, jakie poznajemy, jakich się uczymy, odmieniane, zdrabniane, niosące emocje i wspomnienia, które zostają z nami na całe życie. Słowo, które moje serce przez ostatnich czternaście lat bardzo pragnie usłyszeć... słowo niedoczekane.
Od kiedy pamiętam, pragnienie spełniania się w roli matki szło ze mną. Jako mała dziewczynka bawiłam się w dom, gotowałam, dbałam o moje lalki, moje „małe córeczki”.
W relację małżeńską wchodziłam pełna nadziei, niecierpliwie czekająca na to, co przyniosą kolejne lata, marząca o własnych dzieciach, wymyślająca im imiona... Oczami wyobraźni widziałam konkretne sytuacje z radosnego życia rodzinnego. Planowałam, analizowałam, kreśliłam scenariusz na co najmniej pięć następnych lat. Miałam przecież wszystko tak dograne: kochający mąż, dom, praca na pełen etat... sytuacja idealna.
Kiedy bezowocnie mijał pierwszy rok, a kolejne miesiące oczekiwań przynosiły ze sobą sporą dawkę rozczarowania, jako pobożna kobieta zaczęłam mocno szturmować niebo w tej intencji. Angażowałam kolejnych Świętych do pomocy, wynajdywałam coraz to nowe modlitwy, nowenny, chwytałam się nowenny pompejańskiej. Moja duchowość skupiła się mocno na jednym konkretnym celu. Wtedy stopniowo w przestrzeń moich zawiedzionych nadziei zaczął wchodzić Pan Bóg. Coraz bardziej moje serce wyrywało się do czegoś więcej, czegoś nieokreślonego na tamten moment. Nagle niedzielna Msza święta zaczęła nie wystarczać, wieczorna modlitwa złożona dotychczas z wypowiadanych formuł zmieniała się w szczerą rozmowę z Bogiem o tym, co czuję, Pismo Święte stojące na półce coraz częściej pozostawało otwarte. Poczułam, co znaczy głód Bożej obecności. Tak zaczęło się moje nawrócenie. Przez kolejne mijające lata Pan Bóg zapełniał swoją Obecnością pustkę niespełnionego macierzyństwa w moim sercu. Czynił to delikatnie, z miłością, ucząc mnie, jak odkrywać swoją tożsamość, kobiecość, powołanie do relacji małżeńskiej... to proces, który trwa nadal. Moja niepłodność fizyczna stała się miejscem płodności duchowej.
Otwartość na łaskę wiary, jaka została mi dana, sprawiła, że w moim myśleniu, sercu i zachowaniu także zaczęły zachodzić stopniowe zmiany. Przeżywałam bolesne rozczarowania, gdy kolejnego miesiąca okazywało się, że i tym razem nie zobaczę upragnionych dwóch kresek na teście ciążowym, zalewała mnie rozpacz, złość, gorycz. Smutek wypłakiwałam w poduszkę, zamykając się w sobie i w swoich emocjach, izolowałam się emocjonalnie od Męża, uważając, że nie jest w stanie mnie zrozumieć. Każda wiadomość od znajomych, którzy oczekiwali dziecka, widok maleństw tulonych przez mamy w parkach, czy nawet zwykłe zakupy w sklepie, a szczególnie patrzenie na śliczne niemowlęta, niosło za sobą ogromny ból. Ucząc się nowej drogi modlitwy i otwartości na Boga, mówiłam Mu o tym, co czuję, i prosiłam o pomoc. Wtedy Pan skierował moją uwagę na odkrywanie tożsamości i powołania wypływającego z imienia, jakie sam mi nadał. Poczułam zachęcenie do tego, by błogosławić. Nauczyłam się na pamięć błogosławieństwa Aaronowego i wypowiadałam je w myślach i w sercu w sytuacjach kontaktu z matkami z dziećmi, bez względu na okoliczności. W dość niedługim czasie moje serce zostało uwolnione, a smutek zaczęłam przeżywać w mądry sposób. Spotkania ze znajomymi, które stawały się mami, zaczęły mi przynosić dużo radości. Nauczyłam się dziękować i uwielbiać Pana za te momenty. Zakupy w sklepach z zabawkami, wybieranie ubranek było dla mnie przestrzenią do radości i hojności, a nie przykrym doświadczeniem. Przestałam się porównywać i ustąpiło poczucie bycia gorszą. Wróciłam do znanych mi już modlitw i nowenn w intencji daru rodzicielstwa, ale kierowałam je za znajomych którzy znajdowali się w takiej samej sytuacji jak ja. Ufam, że Pan wysłuchał mojego wzdychania i cieszę się, że znajomi doczekali się dzieci, za które nadal się modlę. Ponowiłam także adopcję duchową dziecka poczętego - ufam, że ośmioro „moich dzieci” Pan obdarza łaskami. Z czasem, oddając kolejne przestrzenie życia Bogu, zaczęłam regularnie wspierać finansowo Dom Samotnej Matki.
Z pojęciem macierzyństwa duchowego spotkałam się już po przystąpieniu do Projektu uBOGAcONA. Wcześniej słyszałam ten termin, ale bardziej odnosiłam do duchowieństwa czy osób konsekrowanych. W końcu „ojciec” czy „matka duchowa” wydawałoby się, że bardziej pasują tam, gdzie ludzie całe swe życie poświęcają Bogu. Z filmików, tekstów Kasi zaczął się dla mnie samej klarować obraz tego, czym ono jest.
Dla mnie macierzyństwo duchowe to przestrzeń, w której Bóg formuje moje serce, aby stawało się bardziej otwarte na drugiego człowieka. To nieustanna praca nad sobą, swoim charakterem, wadami tak, by móc za świętym Pawłem powiedzieć, że jestem w stanie z pokorą, łagodnością i cierpliwością znosić bliźniego, otoczyć opieką, troską, zainteresowaniem i dobrym słowem. Dzięki odkrywaniu tego, jak samą mnie Bóg stworzył wspaniale, wyposażając w talenty, zalety, wrażliwość na piękno, gotowość służenia i współodczuwania, potrafię drugiego człowieka otulić ciepłem, gościnnością, uważnością na jego potrzeby, wysłuchaniem. Staram się, by ktoś w mojej obecności czuł się ważny i potrzebny. W realizacji jest to dbanie, by każdy, kto przekracza próg mojego domu, czuł się przyjęty, to radość z możliwości obdarowania kawałkiem ciasta na drogę i troska o to, czy wrócił bezpiecznie. To także zaakceptowanie faktu, że młode osoby, które stają się częścią zespołu, w którym pracuję, nie od razu posiadają umiejętności, by sprawnie wykonywać obowiązki zawodowe, ale mogę pomóc im w procesie adaptacji, udzielając wskazówek, służąc pomocą i wsparciem bez oceniania czy krytykowania. To w jakimś stopniu wzięcie odpowiedzialności za kształtowanie kolejnego pokolenia. zaczynającego pracę w danym zawodzie.
Bliskie mi są słowa św. Teresy Benedykty od Krzyża: „Duchowe macierzyństwo nie zamyka się w granicach fizycznych relacji bycia żoną i matką, lecz rozciąga się na wszystkich ludzi pojawiających się w polu widzenia kobiety”. Dlatego tak ważne w mojej codzienności jest otaczanie modlitwą, wstawiennictwo za innych w ich trudnościach życiowych, wsparcie, życzliwość i obecność.
Niedługo - 26 maja - dzień, w którym jak co roku moje serce zatrzyma się na chwilę na uczuciu zawiedzenia, bólu, straty, niespełnionym pragnieniu. Pomimo upływu lat Pan nie zabrał mi pragnienia bycia mamą, ono nadal w moim sercu jest, ale ja z ufnością oddaję to pragnienie Jemu, wierząc, że On w swojej mądrości wie, jak je zaspokoić.
Beata
Jeśli także chcesz doświadczyć przemieniającego spojrzenia Boga i odkryć, kim jesteś w Jego oczach i planie, niezależnie od tego, jak w tej chwili układa się Twoje życie, sprawdź program ja w Jego oczach.
Piękne, choć trudne świadectwo. Niesamowita łatwość w doborze słów, które ta pięknie opisują to, co trudne. Niech Bóg Cię hojnie wynagrodzi, za Twoją wierność, za Twoją duchową płodność.
Natalia